Dziś nie będzie śniadania. Będzie za to coś innego. Kulinarna przygoda: "Powrót do przeszłości", albo wycieczka w PRL .
Dziś rano czekałam godzinę pod drzwiami sekretariatu nie mogąc do niego wejść ponieważ Panie sekretarki miały imieninki albo inne ciastko z kawą i pogaduchy w dużym gronie w godzinach pracy. Zbyt dobrze się bawiły żeby zareagować na pukanie.
Skojarzenie z modelem pracy z poprzedniej epoki było aż nadto wyraźne. Tylko, że wtedy rano, bez śniadania, absolutnie nie było mi do śmiechu.
Niemniej jednak kiedy emocje opadły, mój chłopak wymyślił dość ekscentryczny sposób na poprawę nastroju. Jak PRL to PRL! Na obiad poszliśmy więc do baru mlecznego, w którym stołował się jeszcze jego dziadek za czasów studenckich (tak - bar jest na prawdę pradawny).
Rzeczony bar mleczny położony jest zaraz brzy bulwarze wiślanym i prawdę mówiąc robi piorunujące wrażenie (np. nastraja do ucieczki jak najdalej). Myślę, że nie zmienił się wewnątrz, ani na jotę, od dokonania zmian systemowych, a może nawet od czasów wcześniejszych. Jest lepszą rekonstrukcją czasów PRL niż te które można obejrzeć w zagranicznych muzeach. Stara podłoga, piec kaflowy, kubki z oznaczeniem społem. Za ladą chłodniczą kefir, zimny budyń w pucharkach i galaretka. Na ladzie kompot. Za kontuarem Pani z wielką chochlą. Na wielkiej kuchni wielkie gary wszystkiego. Na tablicy na ścianie uzupełniane menu.
I dziwne poczucie, że jak na te warunki to strasznie dużo ludzi bardzo różnej prominencji. Od bardzo porządnych Pań w garsonkach, poprzez ułożonych (lub mniej ułożonych) studentów, po robotników budowlanych, wojskowych, skończywszy na biednie wyglądających emerytach.
Odkąd pamiętam mama powtarzała mi żeby wybierać tylko te restauracje gdzie jest dużo ludzi. I zwykle miała racje. Tylko dlatego zaryzykowałam przygodę z PRL'em.
Rezultaty ? Ten bar mleczny jest bajkowy. Nawet jeżeli w pierwszej chwili chciałam stamtąd uciec.
Z faktów: ma najniższe ceny jakie dotąd widziałam w jakiejkolwiek restauracji (za pierogi leniwe 4,5 zł, za ryż z musem jabłkowym i śmietaną 4,3 zł, za budyń 1,8 zł, za jajecznice 2 zł). Porcję dostałam zanim zdarzyłam dokończyć zdanie: ile będę musiała cze....?
A przy tym....to były najlepsze pierogi leniwe jakie jadłam od czasów dzieciństwa.Były doskonałe. I budyń - dokładnie taki jak gotowała moja niania.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Za wyjście z domu bez śniadania, a następnie precla w biegu pomiędzy jednym budyniem a drugim (jako namiastki posiłku) podziękujmy sekretariatowi katedry kryminologi, która jak mi się wydaje znowu zgubiła moją i tak już raz zgubioną pradawną kartę egzaminacyjną z semestru zimowego 2 roku.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zdjęcia nie są mojego autorstwa. Jeszcze tam kiedyś wrócę z aparatem żeby pokazać ta ladę chłodniczą.
We Wrocławiu jest bar Miś- dokładnie tak samo - cały przekrój wszystkich możliwych klientów, śmiesznie niskie ceny (niecałe 3zł za porcję NAJLEPSZYCH ruskich pierogów we Wrocławiu), zero czekania. Dzikie tłumy i pani krzycząca na żuli i wywalająca ich za chabety z lokalu :) Najlepsze miejsce pod słońcem na tani i pyszny obiadek. I to dosłownie w samym centrum!
OdpowiedzUsuńNo no historyczna przygoda. Czasem pozory mylą...
OdpowiedzUsuńUwielbiam jedzenie w barach mlecznych - potrawy są takie "swojskie" (i tanie) :)
OdpowiedzUsuńPS.: Zmieniłam adres bloga na: http://www.heavenforbreakfast.blogspot.com/ - do pierwszej wersji wkradła się literówka ;D
uwielbiam mleczne bary, gdzie jest pyszne, 'domowe' jedzenie :) sto razy lepiej niż w restauracji ;>
OdpowiedzUsuńKilka razy byłam, probowałam,... ale przyznam, że bary mleczne to jednak nie mój klimat, nie moje menu, nie moje smaki. Także wybrałabym precla ;)
OdpowiedzUsuńChoć pamiętam, że raz bar mleczny uratował mi życie w podróży. Zima, przed 7 rano, drugi koniec Polski, gorączka. Wtedy rzeczywiście ciepły kąt, omlet i kakao okazały się wybawieniem ;)
Mnie nawet trudno powiedzieć czy je lubię. Nigdy wcześniej nie byłam. Nie mój klimat zdecydowanie, za to menu takie...domowe.
UsuńW Krakowie te które mijałam albo wyglądały i pachniały przerażająco (np. mnóstwo ludzi stłoczonych na małej powierzchni i zapach kaszy i gulaszu tak ostry że pachniał jeszcze długo za barem) albo były barami mlecznymi tylko z nazwy.
A akurat u Ciebie, w Krakowie, to mój ojciec niedawno trafił na śniadanie do baru mlecznego (zapewne gdzieś w samym centrum) i bardzo się zachwycał :) Że "Młodość, ach, młodość" ;)
UsuńChyba masz rację, że większość barów to po prostu słabe jadłodajnie... ale można znaleźć perełkę i smaki dzieciństwa :)
Tez sie stolowalam w takim barze za studenckich czasow. Z kolezanka bralysmy lazanki na spole, oszczedzalysmy. A wiele innych ludzi obok po prostu biedowalo. Wpadam tam z od czasu do czasu z nostalgii kiedy jestem w Polsce.
OdpowiedzUsuńJa za czasów studenckich często odwiedzałam pewien mleczny bar w moim mieście, mile wspominam :)
OdpowiedzUsuńA precla bym Ci ukradła!
Za czasów studenckich ? Zaczynałam się powoli zastanawiać czy wśród śniadaniowców nie jestem jedną z najstarszych osób ;)
Usuńciasto jest gęste, ja wyłożyłam tortownicę papierem do pieczenia, ale może to byc płaska blaszka lub zwykła na ciasto bez różnicy bo masa się nie wylewa. powstaje gęsta kulka którą trzeba przełożyć na papier i mokrymi rękoma spłaszczyć na kształt koła i poukładać owoce. :)
OdpowiedzUsuńnigdy nie byłam w żadnym mlecznym barze, ale Twój opis i klimatyczne zdjęcia zachęciły mnie by tam zajrzeć :))
OdpowiedzUsuńBary mleczne <3 Szkoda, że przez wielu już dawno zapomniane, bo na prawdę są genialne ! Pyszne, domowe posiłki i przede wszystkim nie trzeba stracić majątku za jedno danie ! Dobre wyjście dla studentów xdd
OdpowiedzUsuńBary mleczne...kocham! Swojskie jedzenie, kompoty,pierogi, nie wspominając o świetnie zrobionych rybach przez "babcie" tam pracujące.
OdpowiedzUsuńI ten klimacik jedyny i niepowtarzalny <3