czwartek, 26 lipca 2012

Owsianka


Jutro powinnam wyjechać na konwent, a przygotowania do wyjazdu faktycznie rzecz biorąc nie istnieją. Ostatni tydzień był jedną wielką skumulowaną masą obowiązków obowiązków która powstała nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego.
Nikt nie wie skąd przyszła ani co zamierza robić. Po prostu pewnego dnia stanęły na mojej drodze nieprzewidziane obowiązki i ogrom pracy. I jak stanęły tak stoją, nie zamierzając się poruszyć. Choć każdego dnia ich część odsuwam kawałek za siebie.

Naprawy mieszkania, praca, studia, lekarz. Cały dzień od 8 rano do 2 w nocy. Wyjadę więc w nocy w piątek albo w sobotę rano.

Śniadania jem proste, bez planowania i zastanowienia. Wstaje drastycznie rano, tzn. jak na mnie i tak na prawdę wrzucam do garnka to co akurat jest po ręką. Dziś płatki i otręby owsiane, banana, jabłko, brzoskwinię i mleko waniliowe sojowe. Do tego łych serka wiejskiego i jest. Do picia mięta z melisą.
Melisa to zioło które ostatnio jest mi niezbędne. 

Z zabawnych rzeczy - dostałam się na studia. To nic że dwa razy już jakieś kończyłam. To ustani rok kiedy można postudiować bezpłatnie więc cóż - zniżki na komunikację piechotą nie chodzą. W końcu poszłam na coś, co faktycznie może być studiami dla odprężenia   -drugi stopień  religioznawstwa :)

wtorek, 24 lipca 2012



Przepraszam za przerwę. Chwilowo nie mam czasu rano wrzucać zdjęć, choć skrupulatnie fotografuje każde śniadania. Czas na razie zbyt szybko ucieka. W większości przez to że świat się trochę wali, a częściowo przez przygotowania do wyjazdu. Dużo szyje, a przynajmniej się staram. Bo dziś suknia - prosta i średniowieczna - kompletnie mi się popsuła.
Gotowanie poszło na szczęście lepiej zrobiłam 3 słoiczki dżemu brzoskwiniowego j jeden z porzeczek.


Dzisiejsze śniadanie to szczyt sama nie wiem czego. Zupa powinna nazywać się "owsianka śmietnisko" ale to obraża idee owsianki zwłaszcza ze była smaczna. Śpieszyłam się na rano, a w domu płatków owsianych zwykłych zostało jakieś 20 gram. Trochę mało jak na dwie osoby (dla mnie porcja na osobę to jakieś 40-45 gram). Wrzuciłam więc do garnka chyba wszystkie gatunki płatków i rzeczy płatko podobnych jakie znalazłam w szafkach i na półkach. Jest tu trochę owsianych zwykłych, trochę błyskawicznych, trochę otrębów pszennych, trochę owsianych zarodki pszenne,, jakaś część płatków ryżowych i amarantusa i spora część kaszy manny. Do tego zwykłe mleko, jagody, truskawki, jakaś resztka banana i małe jabłko.

piątek, 20 lipca 2012

Najlepsze muffiny owsiane - odsłona 2 + Owsianka


Śniadanie: więcej owsianych muffinek :) I owsianka. Ponownie pełniejsze niepasteryzowane mleko. Płatki, otręby, łyżeczka manny, do tego 2 młodziutkie jabłuszka, duża brzoskwinia, i ubite w moździerzu przyprawy korzenne: cynamon, goździki, gałka muszkatołowa i goździki. Trochę melasy i brązowego cukru. Do picia cykoria z mlekiem :)




Muffinki po jednym dniu nadal są pyszne :)
(Przepis znajduje się w poście poniżej )


To będzie ten dzień. To będzie dzień szycia stroju na Fornost. Kompletowania strojów, zamawiania na allegro dodatków. I masy mniej przyjemnych obowiązków.

czwartek, 19 lipca 2012

Muffinki owsiane z borówkami. Zdecydowanie warte polecenia. Śniadanie nr....sama nie wiem.

Dzisiejszy poranek stoi pod znakiem bycia nieprzytomną. Po raz kolejny ostatnio budzę się kawą.

Na śniadanie była manno owsianka (1/3 kaszy manny 2/3 płatków i otrębów owsianych) na tłustszym mleku (2%) za którym się trochę ostatnio stęskniłam. Ugotowana z nektarynką. Posypana wszystkim co wczoraj o północy znalazłam w ogrodzie - poziomkami, borówkami, jeżynami, malinami białymi i czerwonymi.
Do tego bohater nr 1 wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranka czyli Munniny owsiane z borówką amerykańską. 


Upiekłam  je wczoraj na spotkanie (planszówki) ze znajomymi.  Muffiny owsiane inspirowane TYM przepisem z Tańca smaków. 
Cóż - jak tylko je zobaczyłam wiedziałam, że będę musiała je upiec i  że na pewno nie chcę odkładać tego planu na lepsze czasy.  Muffiny były owsiane i z borówkami, do tego ocenione jako najlepsze jakie autorka piekła. Zwłaszcza, że z prawie gór przywiozłam zapas borówek. 
Zostawiłam kilka muffinek na rano.

Przepis jest jednak mocno zmieniony. Nie tyle ze złej woli co pewnej części składników akurat nie miałam, a ciastka robiłam w pośpiechu. Część pozmieniałam trochę ze względu na siebie, a część ze względu na znajomych. W efekcie muffiny mogę nazwać co najwyżej dalekimi krewnymi swoich pierwowzorów. Niemniej bardzo smacznymi krewnymi. Nie wiem czy najlepszymi jakie jadłam, ale z pewnością bardzo, bardzo dobrymi. Na pewno są najlepszymi owsianymi muffinkami z jakimi miałam do czynienia. 
W środku mają bardzo wyraźną strukturę płatków, są sprężyste i mięciutkie
Co więcej budzą jakieś odległe skojarzenia z innym ciastem, którego jednak nie umiem nazwać.
Jeden z takich przepisów, które zdecydowanie są warte polecenia.

Pominęłam skórkę cytrynową, której nie lubię w wypiekach. Zmniejszyłam ilość cynamonu, bo Lalaith z kolei za nim nie przepada (tak - ja też nie rozumiem). Mąkę żytnią zmieniłam na orkiszową, bo żytniej nie miałam. I zmieniłam trochę ich proporcje.
Zmniejszyłam trochę ilość oleju, a zwiększyłam cukier. Nie miałam maślaki więc użyłam jogurtu naturalnego rozmieszanego trochę z mlekiem waniliowym. Więc zamiast dyskretnego smaku cytryny jest lekki aromat wanilii. Chyba tyle. Mówiłam że to najwyżej dalecy krewni. 



PRZEPIS

Muffiny owsiane z borówką amerykańską
Składniki (15 muffinek):

Suche:
Szklanka mąki orkiszowej
1 i 3/4 szklanki płatków owsianych błyskawicznych
1/4 szklanki mąki białej
1 szklanka cukru (użyłam białego; spokojnie można trochę zmniejszyć ale ja lubię słodkie wypieki)
łyżeczka cynamonu
łyżeczka proszku do pieczenia (taka większa)
1/2 łyżeczki sody
1/4 łyżeczki soli


Mokre:
szklanka jogurtu naturalnego
1/3 szklanki mleka waniliowego
1/5-1/6 szklanki oleju (nie wiem - mniej niż 1.4)
2 jajka

1 i 1/2 szklanki borówek amerykańskich (lub trochę więcej)

Mufffiny robimy w sposób tradycyjny - suche mieszamy z suchymi, a mokre z mokrymi. Na końcu trzeba wmieszać Borówki. Papilotki napełniamy do pełna (sic!). Pieczemy 20-25 minut w 200 stopniach.


 

środa, 18 lipca 2012

Prawie góry - krótka śniadaniowa relacja. Dzień słotny, dzień słoneczny i dzień owocobrania.


Prawie góry. Dzień deszczowy. Śniadanie 2. Poniedziałek. Przygotowania do spaceru

Śniadanie: manno-owsianka na górskiej wodzie z borówkami z krzaczka przy domu. Nadal jedząc śniadanie zachodzę w głowę jak to jest, że mam butle wody stamtąd, te same płatki i mannę i dokładnie takie same borówki. A smak nie do powtórzenia.

***

Prawie góry. Dzień słoneczny. Śniadanie 2. Niedziela. Śniadanie na schodkach werandy.

Śniadanie: waniliowy makaron razowy na mleku sojowym. Z malinami z pół dzikich krzaczków. Rozgrzewający na chłodny poranek ciepłego dnia. 

W trakcie dnia druga genialna odsłona malin: ciepły waniliowy budyń z mnóstwem malin. 
To był też dzień pracy i pisania oraz odwiedzenia starego franciszkańskiego klasztoru z małą dzwonnicą i mnichami  którzy postraszyli nas ogniem piekielnym.

***



Prawie góry. Dzień 0. Dzień owocobrania. Sobota. Przyjazd

20.45 Wieczór zapowiadał burze, która jednak nie przyszła. Na stoliku obok leżą dzisiejsze zdobycze - owoce. Włączyłam cichą muzykę, a na kuchence gotuje się woda na kawę. Biorę się do pracy. Malin nie było tyle co rok temu. Pewnie zbyt późno przyjechaliśmy,. Te dzikie już się kończyły, te z chruśniaka jeszcze nie zaczęły. Rekompensował to dziki urodzaj amerykańskich borówek i znalezione w starej części zarośniętego sadu pierwsze tegoroczne papierówki. 

***
Wyjazd ? Moje prawie góry to takie miejsce do uciekania. Gdzie nie ma porządnej drogi, jest za to łąka, lasek, stary zdziczały sad i mnóstwo nieba. Najświeższe powietrze jakie się da i drewniana chatka z okiennicami. 
Zwykle jadę tam po prostu czytać i poszukać nowych ścieżek przez pagórki. Teraz starałam się pracować. Ze skutkiem - raz lepiej, raz gorzej, choć na pewno milej. Na werandzie z widokiem na góry i komputerem podłączonym zestawem przedłużaczy przerzuconych przez okno.

Dlaczego prawie góry ? Bo dla mnie - wychowanej w krainie gdzie patrząc na horyzont widzi się najdalsze jego krańce, gdzie ziemia jest płaska, a każdy pagórek to poważne wybrzuszenie terenu ta wioska to porządne góry. Gdzie nie spojrzysz tam wzniesienia, horyzont ma kilka poziomów. Góra, za górą i jeszcze jedna góra. Ziemia jest tak pofałdowana, że ciężko znaleźć coś choć trochę równego - każda łąka i ogród to stok. Wszędzie pochylnie. Spacer to górska wspinaczka. W górę, w dół,w górę w dół i tak bez końca.
A dla mieszkańców małopolski to stamtąd do gór jeszcze daleko. Żadnych szczytów, żadnych skał - ino troche pagórków..

Z rzeczy ciekawych. Okazało się że pobliskie miasteczko to chyba wielcy fani Milki philadelphi. Mieli jej dużo i stosunkowo tanio. Postanowiłam więc pokierować się zdrowym rozsądkiem i nie doszukiwać się teorii spiskowych w polityce składnikowej Kraft'a. Całkiem niezłe to smarowidło :)

wtorek, 17 lipca 2012

Owsianka z kaszą manną i górą jagód

Wczoraj było dobrze, przed wczoraj też i jeszcze jeden dzień też. A dzisiaj nie powinno było nadejść.

Jak znajdę czas i wenę napiszę o tym co dobre, a to co złe pewnie zatrzymam dla siebie.
Relacja z prawie gór przełożona na lepsze czasy. 

Śniadanie: owsianka z kaszą manną (taką nieoczyszczoną prosto z gór; aromatyczną i taką jak zapamiętałam z dzieciństwa) i całym mnóstwem jagód.

sobota, 14 lipca 2012

Jagodowa owsianka. Miodowo-morelowe muffiny.

W końcu jagody. I niezasłużony prawie urlop na całe 2 dni. Kończę wrzucać rzeczy do plecaka. Do samochodu i w drogę.

Jak się uda zrobię trochę zdjęć. Pokaże wam moje prawie góry. Z malinami, winogronem, dziką różą i zdziczałymi poziomkami. Starymi jabłoniami i bzem. Z ciocią czarownicą i jej zwierzętami. Drewnianymi okiennicami. Widokiem jak z bajki.
Jak się uda.
Drugą rzeczą z udaniem się lub nie jest odpowiedz na pytane: czy uda mi się tam popracować. Mówiłam, że urlop jest niezasłużony. 


 Naleśników jak zawsze brak. Wciąż chyba czekam aż się same pojawią na talerzu w którąś sobotę. Spadną z nieba, przyniesie je listonosz, usmaży je mój chłopak. Wszystkie opcje równie prawdopodobne :) Aczkolwiek widzę pewien postęp u siebie w tym zakresie. Wstałam rano i moją pierwszą myślą na temat: co by tu zjeść ? Nie była owsianka. 

A teraz śniadanie bo całkiem o nim zapomniałam: Ugotowana rano owsianka. Z jagodami i maślanką truskawkową. Na mleku waniliowym i zwykłym. Z serkiem wiejskim. Do picia dla mnie cykoria  z mlekiem. I muffinki. Słodkie, razowe, waniliowe, lekko miodowe z morelkami. Smak - pyszny. Wygląd - przeciętny. Proces wyjmowania z papilotek - straszny. Upiekłam je przedwczoraj, ale dopiero dziś nadawały się do nieskrępowanej konsumpcji (zaczęły się wyjmować z papilotek). Chciałam muffinek bardzo owocowych i bardzo wilgotnych i odrobinkę przesadziłam :)
Przepisu więc nie dodam, bo jeszcze trochę muszę nam nim popracować.

piątek, 13 lipca 2012

Proste śniadanie. Waniliowy ryż na mleku sojowym


Moja lodówka od paru dni nie widziała chyba świeżych owoców. Ze śniadaniami kombinuje więc na poczekaniu. Zwykle wieczorem. Z tego co znajdę  zachomikowanego w szafkach i lodówce. To główny powód dlaczego śniadania są takie proste i powiedzmy sobie szczerze  - nie szczególnie oryginalne.

Bardzo waniliowy ryż na mleku (sojowym) z połową banana (ostatni zachowany owoc) i odrobiną syropu malinowego (domowego - jeszcze z ostatniego sezonu). Do tego serek wiejski z jogurtem i wielką łychą miodu. Kawa. Bardzo mocna kawa z mlekiem z kawiarki.
 
Jutro wyjeżdżam. Rano. Na maliny :) W moje ulubione prawie góry. Tylko....zrobiłam do weekendu znacznie mniej niżbym chciała. Wracam do domu z czytelni i zamiast pracować dalej zaczynam robić wszystko i nic. Nagle wszytko jest ważne i interesujące. O zaległościach przypomina mi się kiedy idę spać. Zawiedziona samą sobą. Wstaje rano i znowu budzę się wielkim kubkiem mocnej kawy. Bo nie każdy poranek musi być entuzjastyczny prawda ? Czasem nieprzytomność  po prostu wygrywa.

Sposób wykonania -  standardowy: gotujemy na dwie osoby około 110-120 g ryżu w małej ilości osolonej wody. Kiedy ryż wchłonie wodę wlewamy około 200-300 ml mleka  i zagotowujemy. Po około 5-6 minutach czekania i mieszania wyłączamy gaz. Dodajemy trochę jakiegoś słodziła np. miód, ziarenka z wanilii, ewentualnie jeszcze trochę soli.  Przykrywamy pokrywką i zostawiamy do rana. Rano dolewamy jeszcze trochę mleka, zmieszamy i podgrzewamy. Dodajemy owoce i inne takie. Koniec.

Czy ciebie też dziś obudził t-mobile sms'em z informacją o tym, że to piątek 13-tego ? ;)

czwartek, 12 lipca 2012

Zdrowe jedzenie. Mity, fakty i teorie sprawdzone metodą prób i błędów


To będzie bardzo długi post. A na dodatek dopiero część 1. Czyli wpis na który zbierałam się od dawna - moje trzy gorsze w kwestii zdrowego jedzenia. Teoria i praktyka przetestowane na własnej skórze.

Z całą pewnością nie jestem specjalistką w dziedzinie dietetyki. I poczuwam to sobie za zaletę. Wszystkie przedstawione niżej wiadomości są więc wyników testów na żywym organizmie. Moim na dodatek. 

Ale może od początku. Jakkolwiek nie jestem specjalistką w dziedzinie dietetyki to jestem zdrowa, choruje raz na ruski rok, mam perfekcyjne wyniki badań i i BMI na dobrym poziomie 18,5-19,5. Niemniej jednak różnica moich wag z okresu ostatnich 5 lat to jakieś 13 kg. Od niezamierzonej niedowagi (42 kg) do kształtu dość obfitej małej piłki (54-55 kg). Co przy moim pokaźnym wzroście stanowi dość dużą różnicę. Przetestowałam też na własnej skórze wiele mniej lub bardziej odkrywczych teorii na temat diety i zdrowego odżywiania. Zaliczyłam również dietę (nieodchudzającą) stworzoną przez profesjonalnego (i drogiego - pff) dietetyka.

Generalny mój wniosek z tego jest taki, że biochemia organizmu ludzkiego jest zróżnicowana. Nie ma idealnej wagi/bmi dla wszystkich. Nie ma też jednej zdrowej diety dla każdego. W stosunku do siebie mogę obalić co najmniej kilka popularnych założeń tzw. zdrowej diety (które u innych być może działają bez zarzutu), które nie tylko sprawiły że utyłam ale czułam się również tragicznie.
Tym bardziej mogę odrzucić mniej oficjalne,a ponoć skuteczne teorie diet.
Co do profesjonalnego jadłospisu od dietetyka ułożonego na podstawie całej wielkiej dietetycznej wiedzy o zdrowym żywieniu to był mój najokropniejszy okres w życiu pod względem samopoczucia i nigdy nie czułam się tak źle. Było mi zimno, miałam problemy z koncentracją itp. A nie była to bynajmniej dieta odchudzająca tylko "zdrowa".
Przechodząc jednak do bardziej konkretnych wniosków. Dziś tylko część pierwsza.

Wniosek 1. Słodycze nie są powodem tycia. Nie ma nic złego w czekoladzie, nutelli, ani w krówkach. Trzeba je tylko jakoś logicznie rozmieścić w jadłospisie. Ok - są to tzw. puste kalorie, ale to nie prawda, ze po zjedzeniu połówki tabliczki czekolady będziemy zaraz głodni. Ja czekoladę spokojnie mogę traktować jako posiłek, który przynajmniej czasami jest bardziej wskazany niż typowy. Kiedy mam zamiar pracować umysłowo w dużej ilości i co więcej szybko i efektywnie (a przy tym nie jest to praca "mięśniami" tylko siedzenie na krześle w czytelni) nijak nie mogę obciążać żołądka białkiem, przez które brzuch co prawda będzie całkiem napełniony, ale jednocześnie i on i mózg będą ociężałe, próbując strawić trudne białkowe enzymy. Czasem cukier prosty rozpuszczony w tłuszczu to właśnie to czego nasz organizm potrzebuje. Głównie mózg.
Z jednym jednak zastrzeżeniem. Nie ryzykowała bym dużej ilości słodyczy w późnych porach dla kogoś kto chce schudnąć lub bardzo zależy mu aby nie utyć choćby grama.
Na podstawie wieloletnich doświadczeń jestem w stanie zapewnić, że zjedzenie nawet całej czekolady w ramach drugiego śniadania, przy umiarkowanym obiedzie i małej kolacji nikogo nie utuczy. Organizm te składniki po prostu zużyje.
Czekolada nie jest również pod względem witamin i mikroelementów mniej zdrowa niż biała pszenna faszerowana chemią bułka z topionym serkiem. Wręcz przeciwnie. Nie jest też dużo mniej wartościowa niż popularne szybie obiady typu makaron (biały) z masłem i cukrem itp.
Nie zaobserwowałam również u siebie żadnych, ale to żadnych, negatywnych skutków jedzenia słodyczy na proces trawienia.
Co więcej - jeżeli reszta posiłków to pełne ziarno, owoce, warzywa i zdrowe białko jeden posiłek w pełni cukrowy bez wielu wartości odżywczych nikomu nie zaszkodzi.
Zakładam jednak, że powyższa wypowiedz dotyczy tylko nazwijmy to "normalnych słodyczy" - czekolady, krówek , trufli, nutelli itp. Podejrzewam, że w przypadku jakiś mocno chemicznych dziwnych słodkości (np. tych tanich smarowideł kanapkowych, pianek i niektórych dziwacznych batoników albo lodów to nie zadziała tak dobrze. Ja na szczęście ich nie lubię.



Wniosek 2. Jednym z najbardziej szkodliwych i nieprawdziwych stwierdzeń jakie można znaleźć w książkach o zdrowym żywieniu (i w opinii wielu dietetyków) jest to, że w diecie odchudzającej bezwzględnie należy unikać tłuszczu pochodzenia zwierzęcego takiego jak masło, śmietana tłuste mleko, ser itp. Jedyny dopuszczalny tłuszcz to oliwa lub olej, który jest zdrowszy niż np. masło.
Z tym co zauważyłam u siebie to jedna z najbardziej nie działających teorii dietetycznych. Nasz organizm do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje tłuszczu. Potrzebuje go by przyswoić niektóre substancje i witaminy, żeby prawidłowo prowadzić gospodarkę hormonalną, wreszcie by poprawnie trawić. Co więcej - jedzenie tłuszczu ma tylko dość daleki związek z jego odkładaniem się w postaci tkanki tłuszczowej. Prędzej utyjemy od zbyt dużej dawki złożonych węglowodanów czyszczonych (np. wspomnianej białej buły) niż od tłustszego o 1% mleka mleka, czy śmietany na pierogach.
Poza tym - nie chcecie zobaczyć jak wygląda skóra której bardzo brakuje lipidów.
A co do masła i oliwy i takich tam. Nie wiem jak jest z margaryną i innymi utwardzanymi tłuszczami bo nie jem ich od niepamiętnych czasów, ale z mojego doświadczenia wynika, że jeżeli chodzi o tłuszcz poddany obróbce termicznej - smażeniu, pieczeniu, rozpuszczeniu - nie ma żadnej różnicy zdrowotnej pomiędzy masłem a olejem, jeżeli chodzi o smak, zapach, konsystencje, łatwo strawność (i moje ogólne odczucia) masło jest lepsze. Oliwy i oleje mają sens w formie nie podgrzanej, najlepiej tłoczonej na zimno, przy krótkim czasie przechowywania. W ten sposób mają bowiem w składzie tłuszcze z rodziny omega (3,6,9), które na prawdę są nam potrzebne (usprawniają metabolizm, pracę mózgu, serca, działają korzystnie na skórę).
Większość z nich ginie jednak (jako oliwa) przy choćby niewielkim podgrzaniu. Łatwiej je zachować w nasionach.

Wniosek 3 . Kolacja - moje najnowsze pole do badań. Mam to szczęście, ze mój organizm jest co prawda bardzo żarłoczny, ale głównie rano. Im później tym mniej organizm domaga się jedzenia. Zimą - kiedy słońce zachodzi wcześnie - nie jestem w stanie wyobrazić sobie jedzenia po 18. Latem gdy słońce przestaje działać później, ten czas przesuwa się do jakiejś 19-20.
Tak to działa jeżeli jem w sposób normalny. Są jednak takie sytuacje jak obecna, że wracam do domu po 19 i jestem dość mocno głodna, a posiłek trzeba dopiero zrobić. Musze coś zjeść i nie może być to coś malutkiego. Jakaś mała przegryzka jak przy posiłkach jedzonych w trybie normalnym.
Naczytałam się w mądrych pismach, że żeby nie utyć i tak dalej na kolacje należy jeść wyłącznie białko. Jadłam wiec jajka, twaróg, serek wiejski, fasolę. I ostatnie kilka wieczorów przypłaciłam totalnym brakiem energii, sennością, wzdęciami, bólem brzucha, głowy itp. Nie wiem czy utyłam, ale potrafiłam obudzić się jeszcze z nieprzyjemnym uczuciem pełnego brzucha.
Być może jeżeli kogoś dręczy okropny, ssący głód na wieczór, to białko pomoże mu się "zapchać. Ale na pewno nie pomoże dostarczyć energii, a jeszcze tą którą człowiek ma zabieże na trawienie. Białko jest bowiem do strawienia strasznie ciężkie.
Kolacja musi być więc przede wszystkim lekka i łatwostrawna. Żadnego smażenia. żadnych większych ilości białka i rzeczy tłustych (nawet orzeszków i nasion). W moim przypadku nie najlepiej też sprawdzają się węglowodany złożone - kasze, makarony, pieczywo, płatki. Prawdę mówiąc nie wiem dlaczego ale po prostu po takiej kolacji tyje.
Najlepsze są owoce - w rozsądnych dawkach. Mają cukier bez tłuszczu, który szybko się wchłonie dostarczając energii, a jednocześnie zdąży się zużyć i strawić do pójścia spać.
Rozsądnym kompromisem na moje kolacje jest jogurt, maślanka, kefir, serek wiejski i spora ilość owoców i/lub warzyw. Surowych lub gotowanych - najlepiej na parze albo krótko podgotowanych(bez tłuszczu, majonezu czy innych ciężkawych sosów - ewentualnie z małą ilością masła). Dobrze spisują się też warzywne lub owocowe zupy (bez makaronów, ryżu itp.) albo ciepłe mleko, budyń (najleniwiej domowy), kakao.

A teraz truizm. Na wszystkie zagadnienia związane z dobrym metabolizmem (i nie tyciem) pomaga sport. Niestety ja dopiero po czasie i po poważnej kontuzji dowiedziałam się jak z tego dobrodziejstwa prawidłowo korzystać. Sport można uprawiać zarówno rano jak i wieczorem. W obu przypadkach przynosi dobre, choć lekko odmienne rezultaty. Można też rano i wieczorem w różnych proporcjach. Ale !
Po pierwsze - zróbmy sobie jeden dzień przerwy. Dzień na regeneracje. Brak przerwy był chyba w moim przypadku jednym z dwóch głównych problemów.
Po drugie - Zarówno dla wyglądu jak i dla zdrowia nie można uprawiać co dziennie tego samego typu sportu. Nie można np. 6 dni w tygodniu wyłącznie biegać. Nasze stawy, kości i mięśnie nie poradzą sobie z tym aby codziennie kazać im wysilać ten sam element (u mnie codzienne bieganie doprowadziło do zmęczeniowego złamania kości śródstopia). Sport należy uprawiać naprzemiennie. Więc jeżeli pragniemy treningu niemal co dzień to np. 3 dni biegania, jeden jazdy na rowerze., jeden pływania a ostatni joga aerobik, gimnastyka, balet, taniec czy cokolwiek co kto lubi.

Ostatnie  (prawie)- picie. To tez rzecz, którą kiedyś udało mi się zaniedbać. Konsekwencje były kiepskie i to nie tylko dla wagi. Po pierwsze - skóra. Bardzo przesuszona skóra to rzecz której wbrew zapewnieniom reklam nie załatwi krem. Po drugie - trawienie. Do poprawnego trawienia potrzebujemy płynów i basta. Inaczej organizm sobie nie poradzi z jedzeniem. No i bez wody nie schudniemy. Nie do końca wiem dlaczego - kiedyś dużo o tym czytałam i to dość skomplikowane zagadnienie którego nie podejmuje się wyjaśnić. 

I przede wszystkim - nie należy jeść rzeczy których się nie lubi, a nawet tych które są znośne albo takie sobie tylko dlatego, że są zdrowe albo mało kaloryczne albo pomagają schudnąć. To nie zadziała. Jedzenie ma przede wszystkim sprawiać przyjemność. Ma być zabawą, ucztą, szczęściem. Jeżeli zjemy coś na co nie mieliśmy ochoty będziemy smutni i zawiedzeni, a co więcej i tak będziemy dalej poszukiwać czegoś co zaspokoi nasz apetyt. Pewnie i tak to zjemy, a nawet jeżeli nie - bo jesteśmy na twardej diecie - to i tak przez kilka godzin nasz umysł będzie krążył wokół tego tematu. Jedzenie trzeba lubić :) Wtedy ono polubi nas.


*dobrze - muszę jeszcze coś dopisać. Dietetyk. To na prawdę był dobry specjalista, który znał się na swoim fachu. Przynajmniej w większości. Mojego znajomego w niecałe pół roku odchudzi o 25 kg. Zdrowo, na stałe i z pełnym brzuchem. Na mnie ta sama wiedza podziałała kiepsko.

Owsianka do której ciągle wracam


Znowu poszłam spać o 5. Niby wchody słońca są ładne ale bez przesady. Czas mi się kurczy. Ja na prawdę chciałam wyjechać w ten weekend. Budzę się kawą na wodzie mineralnej.
Od jakiegoś czasu w kwestii kawy zrobiłam się wybredna. A już na pewno nie jestem w stanie znieść nawet najlepszej kawy zaparzonej na krakowskiej wodzie miejskiej.



Jedna z moich ulubionych owsianek. Nie wiem czy już kiedyś nie było tu podobnej, ale do tego przepisu z pewnością będę wracać jeszcze nie raz. Owsianka z pokrojonymi daktylami, dojrzałym bananem i czarną melasą. Polana odrobiną gorzkiej czekolady.
No i oczywiście jeszcze wczorajsze czekoladowe muffiny różane.

Gotując śniadaniem dorwałam się za to do garnka z gotowanym bobem ;)


Kiedyś napisze wam coś o Krakowskich czytelniach i bibliotekach. Miejscach w których spędzam co najmniej 1/4 życia. Wbrew pozorom na prawdę można je polubić. Każda z nich ma inny klimat. Od nowoczesnej prawniczej do prastarej na drugim piętrze Jagiellonki. Takiej o drewnianych pulpitach i książkowych półkach na antresolach. Poznałam tam mnóstwo ludzi. Zawiązałam kilka dłuższych znajomości. A wielu bywalców kojarzę z widzenia.
Mam to szczęście mieszkać w bibliotecznym zagłębiu.Szczęście mola książkowego ;)

środa, 11 lipca 2012

Intensywnie czekoladowe, razowo-orkiszowe muffiny różane + śniadanie klasyczne

Przemyślenia z wczoraj nie są szczególnie wyszukane:

Po pierwsze: aspartam to zło. Już nigdy nie zjem jogurtu light.

Po drugie: W końcu wrócił internet ! To ważne.

Po trzecie: upiekłam muffiny. Codziennie próbowałam pracować ile się da i jakoś nie myślałam o pieczeniu, gotowaniu, sprzątaniu. A wczoraj na widok miny mojego chłopaka kiedy zobaczył michę muffinek upieczonych przez jego siostrę zrobiło mi się smutno. A przecież muffinki to tyko chwilka.
Tym razem żadnych eksperymentów z owsianką, brakiem cukru itp. No dobrze - prawie nie mają tłuszczu i są na mące orkiszowej, ale poza tym są normalne.
Niby takie nic, a bardzo smaczne. Na pewno wpisuje na top 10 smacznych muffinek. Przepis poniżej.

Ps. Ma ktoś pomysł jak ładnie sfotografować muffiny ? Mnie czekoladowe zawsze wychodzą dokładnie tak samo (swoją drogą pisze się "mi" czy "mnie"?)

Czekoladowe muffiny różane:
Muffinki są bardzo czekoladowe, a dzięki konfiturze z róży przepięknie pachną i mają genialny aromat


Składniki:
200 g mąki orkiszowej (ja dałam mieszankę mąki do wypieku chleba o różnym stopniu razowości)
120 g cukru (myślę, że może być trochę więcej  -do drugiej porcji sypnęłam jeszcze łyżkę i są trochę smaczniejsze)
szczypta soli
2 łyżki kakao
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
160 ml mleka
2 jajka
3 płaskie łyżki oleju słonecznikowego
łyżeczka czarnej melasy
1/2 tabliczki czekolady 70% kakao
1/2 słoika konfitury z róży

 


Sposób wykonania: tradycyjnie: suche do suchych, mokre do mokrych. Potem połączyć. Następnie dodać melasę i pokruszoną czekoladę. Nałożyć do papilotek. Potem do każdej dodać około łyżeczkę konfitury różanej. Piec 25 minut w 180 stopniach.
Z przepisu wychodzi 12 całkiem dużych babeczek






 A teraz śniadanie. Śniadanie proste i pyszne. Owsianka z zeszłoroczną konfiturą dyniowo-pomarańczową z cytryną i miodem. A i jeszcze dwie marchewki i oczywiście muffinki.








wtorek, 10 lipca 2012

Owsianka z kompotem z pierwszych papierówek. Owsianka Dzwonnik z Notre dame


Obiecałam wstawić śniadanie i je wstawię. Nawet jeżeli to najbrzydsza owsianka świata. Jest za to prawdopodobnie jedną z najlepszych jakie jadam. Paradoks jedzenia . Bardzo proszę się jej nie przestraszyć bo będzie jej smutno.Jest jak Bestia z Pięknej i bestti albo jak dzwonnik z dzwonnika z Notre dame. Ma inne wartościowsze od wyglądu cechy.

Owsianka z kompotem jabłkowo-goździkowym, jabłkami z kompotu, odrobiną jabłek świeżych i goździkami. Kompot z pierwszych jeszcze nie do końcu dojrzałych papierówkach tego roku. Bardzo lekka, bo część mleka zastąpiona została kompotem. Bardzo sycąca bo z normalnych proporcji wychodzi jej dużo. Lekko tylko słodka bo nie dosładzałam poza tym cukrem który był w kompocie.


Dalej prezentacja kilku nie wstawionych zdjęć z ostatnich dni - standardowa letnia owsianka wieloowocowa. I wcześniejsza owsianka z koglem-moglem i brzoskwinią. Ta ostatnia to eksperyment. Dla zainteresowanych owsianką z jajkiem - moim zdaniem najlepiej smakuje bez żadnych owoców. Ewentualnie banan i kako. 



poniedziałek, 9 lipca 2012

Blogowy eksibicjonizm


Czas przestać udawać, że mnie nie ma i pisać dalej. Wielka śniadaniowa epopeja musi trwać. Jutro wrzucę śniadanie. Tylko bez komentarzy, że owsianka jest nudna. Owsianka jest idealna.

Kilka dni temu w pewnym sklepie widziałam niesamowicie optymistyczny komplet śniadaniowo-deserwoy. Był porcelanowym desygnatem istoty cupcake'a. Dzbanuszek na herbatę wyglądał jak wielka kolorowa babeczka, talerzyk miały obramowanie jak brązowa papilotka, a kubeczki były wieńczone kremem na końcu.
Śniadaniowanie z czegoś takiego to recepta na dobry humor. Szczęście proste, infantylne i nieskomplikowane.
Nie lubię kiedy mi wtrąca się w to rzeczywistość.
Rzeczywistość jest do kitu. Potrzebuje kogoś kto doceni filiżankę w kształcie ciastka.


Cóż w domu bałagan, za oknem straszny skwar. I w końcu nie zrobiłam sobie wakacji. Od kilku dni jem w pośpiechu byle co i byle jak. Drożdżówki, czekoladę, pizze, batoniki. Na ławce przy plantach, na murku przed czytelnią. Wieczorem toksyny wypukuje zieloną herbatą z imbirem i miętą. Niby nic a jednak ten blog jakoś sprawiał, że co nieco nad tym panowałam.
Mam dead line na pracę. Zaraz potem na artykuł. Żyć nie umierać. W sierpniu wyjeżdżam - na długo. A w weekend jadę na wieś. Zbierać maliny i opisywać badania. Tabelki, tabelki, wykresy i tekst.
Przerwę w notkach dalej sponsoruje nieudolny serwis netii.

Śniadania? To jedyne zdrowe posiłki w tym dziwnym tygodniu. Najpierw eksperymentowałam z owsianką z jajkiem, a właściwie takim kogem-moglem i przyznam że jest fajna. Serio. Ale może ja po prostu uwielbiam kogel-mogel. Długo zbieram się do tego eksperymentu, a potem jadłam taką 3 dni pod rząd. Potem owsianka owocowa z owockami z ogródka. A dziś z jabłkami z kompotu. Pierwszymi w tym roku papierówkami. Delikatna i dobra.Kto wie - może jutro ją powtórzę.


Szyje sobie też sukienkę na grę główną. Wiem - nikomu to nic nie powie. Ale sukienka będzie ładna. Z krynoliną :) Moja pierwszą własną.

wtorek, 3 lipca 2012

Śniadaniowy ryż na mleku - odsłona 2.

W sklepie nie było płatków.Nie da się więc jeść owsianki.
Wieczorny upał pozbawił mnie kreatywności, a propozycja kolejnego śniadania z waniliowym ryżem została przyjęta entuzjastycznie.

Waniliowy ryż na mleku z cynamonem, serkiem wiejskim i malinami. Oraz truskawki. Stęskniłam się za truskawkami. 


O tym, że jest gorąco świadczy już nie tylko nie stygnąca w nocy herbata. Pojechałam dziś do mojej byłej Pani promotor. To najbardziej motywujący mnie czynnik wszelkiej pracy naukowej. Chciałam jeszcze przejść się do mojego promotora doktoratu. Dowiedziałam się, że nie pracuje. Jest zbyt gorąco by dojeżdżać do pracy.

W czwartek na Tolk Folk :) Ktoś wie co to ? Jestem ciekawa.


Sposób wykonania (na dwie osoby): 110 g ryżu zalewamy wodą (na 2 cm powyżej poziomu ryżu). Gotujemy ok 7-10 minut z odrobina soli. Po wchłonięciu wody, zalewamy ryż około 200-250 ml dowolnego mleka (u mnie sojowe zwykłe i waniliowe), możemy dosypać łyżkę otrębów owsianych i dalej gotujemy około 5-8 minut (w zależności od tego jak bardzo lubimy rozgotowany ryż- można tez dużej). Wyłączamy gaz i doprawiamy ryż do smaku - można dosolić, dosłodzić (w przypadku mleka niesłodzonego nawet należy) lub dodać jakiś dodatków np. cynamon. Potem zalewamy z wierzchu odrobiną mleka (ryż lubi wysychać), przykrywamy pokrywką i zostawiamy do rana. Rano dolewamy jeszcze troszkę mleka, mieszamy, nakładamy do miseczek i dodajemy resztę składników (owoce, serek, sok itp.).


poniedziałek, 2 lipca 2012

Waniliowy ryż na mleku z owocami. Ryż który nie chciał osygnąć.


Wczoraj o 23 zorientowałam się, że skończyły się płatki owsiane. Może to dobrze zważywszy na temperaturę na zewnątrz. Kiedy zaparzyłam herbatę w nocy i zostawiłam na kuchennym stole, rano nada była ciepła.
Ugotowałam więc nocny waniliowy ryż na mleku (sojowym zwykłym i waniliowym). Rano dosypałam poziomek i białych malin, dodałam serka wiejskiego i domowego soku z malin. No i było śniadanie.
Ryż był jeszcze letni.

Do tego tradycyjnie siemię, sezam, kakao i miód i resztka serka wiejskiego. A i trufel. Nie zapominajmy o truflu. 


Znowu czytelnia i moja mała walka z niechęcią i czasem. Im więcej napisze dziś tym więcej będę mieć z wakacji. Tęsknie za moją poprzednią Panią promotor. Za badaniami omawianymi na kawie w coffeeheaven. Za infantylnymi gadżetami w mailach i przewodniczym komisji opowiadającym o mieleniu studentów w maszynce do mięsa.


Sposób wykonania (na dwie osoby): 110 g ryżu zalewamy wodą (na 2 cm powyżej poziomu ryżu). Gotujemy ok 7-10 minut z odrobina soli. Po wchłonięciu wody, zalewamy ryż około 200-250 ml dowolnego mleka (u mnie sojowe zwykłe i waniliowe), możemy dosypać łyżkę otrębów owsianych i dalej gotujemy około 5-8 minut (w zależności od tego jak bardzo lubimy rozgotowany ryż- można tez dużej). Wyłączamy gaz i doprawiamy ryż do smaku - można dosolić, dosłodzić (w przypadku mleka niesłodzonego nawet należy) lub dodać jakiś dodatków np. cynamon. W tym momencie wsypujemy też część miękkich owoców. Potem zalewamy z wierzchu odrobiną mleka (ryż lubi wysychać), przykrywamy pokrywką i zostawiamy do rana. Rano dolewamy jeszcze troszkę mleka, mieszamy, nakładamy do miseczek i dodajemy resztę składników (owoce, serek, sok itp.).



niedziela, 1 lipca 2012

Owsianka bogactwo ogródka



Śpieszmy się kochać owocki - tak szybko odchodzą. W tym sezonie ogołociliśmy już doszczętnie cały agrest. Na czerwonych i czarnych porzeczach zostały resztki. Na szczęście wciąż owocują maliny, a na czerwone dopiero idzie sezon. Jeżyny też się uginają od jeszcze zielonych owocków. 

Odkrywam, że czasem nie gotowanie owsianki z owocami ma swój urok. To chyba specyfika lata
Letnia owsianka na mleku sojowym (zwykłym i waniliowym) z serkiem wiejskim, posypana całą górą owocków. Jasne maliny, czerwone i czarne porzeczki, borówki amerykańskie i poziomki . Całość skropiona lekko melasą.
Do tego nie fotogeniczny więc nie uwieczniany kompleks tłuszczy omega w postaci zmielonego siemienia z kakao, sezamem i miodem.


Marzy mi się spokojny letni wieczór jak dwa lata temu. Kiedy nic nie trzeba, można siedzieć na werandzie i wcinać pierniczki popijane winem . Kiedy w każdej chwili można jechać gdzie oczy i mapa poniosą. Bez ciągłego sygnały z tyłu głowy "masz pracę" puk, puk, "trzeba ją skończyć". Chciałabym wakacji jak kiedyś  -zaplanowanych w każdym fragmencie, bez czasu na siedzenie w domu, bez czasu na bezczynność - chyba, że tą zaplanowaną. A tu ? wakacje z kilkoma planami, kilkoma planami w planach, które być może wyjdą, a być może nie. Przed latem było za mało czasu by myśleć o lecie. Teraz ta perspektywa, że nie wiadomo co wyjdzie tak jak by się chciało, a co nie wyjdzie wcale.


 Do wstawienia tej notki miałam 3 podejścia. Internet w telefonie to fajny wynalazek  -niestety mało skuteczny. Próbowałam od 11.