czwartek, 12 lipca 2012

Zdrowe jedzenie. Mity, fakty i teorie sprawdzone metodą prób i błędów


To będzie bardzo długi post. A na dodatek dopiero część 1. Czyli wpis na który zbierałam się od dawna - moje trzy gorsze w kwestii zdrowego jedzenia. Teoria i praktyka przetestowane na własnej skórze.

Z całą pewnością nie jestem specjalistką w dziedzinie dietetyki. I poczuwam to sobie za zaletę. Wszystkie przedstawione niżej wiadomości są więc wyników testów na żywym organizmie. Moim na dodatek. 

Ale może od początku. Jakkolwiek nie jestem specjalistką w dziedzinie dietetyki to jestem zdrowa, choruje raz na ruski rok, mam perfekcyjne wyniki badań i i BMI na dobrym poziomie 18,5-19,5. Niemniej jednak różnica moich wag z okresu ostatnich 5 lat to jakieś 13 kg. Od niezamierzonej niedowagi (42 kg) do kształtu dość obfitej małej piłki (54-55 kg). Co przy moim pokaźnym wzroście stanowi dość dużą różnicę. Przetestowałam też na własnej skórze wiele mniej lub bardziej odkrywczych teorii na temat diety i zdrowego odżywiania. Zaliczyłam również dietę (nieodchudzającą) stworzoną przez profesjonalnego (i drogiego - pff) dietetyka.

Generalny mój wniosek z tego jest taki, że biochemia organizmu ludzkiego jest zróżnicowana. Nie ma idealnej wagi/bmi dla wszystkich. Nie ma też jednej zdrowej diety dla każdego. W stosunku do siebie mogę obalić co najmniej kilka popularnych założeń tzw. zdrowej diety (które u innych być może działają bez zarzutu), które nie tylko sprawiły że utyłam ale czułam się również tragicznie.
Tym bardziej mogę odrzucić mniej oficjalne,a ponoć skuteczne teorie diet.
Co do profesjonalnego jadłospisu od dietetyka ułożonego na podstawie całej wielkiej dietetycznej wiedzy o zdrowym żywieniu to był mój najokropniejszy okres w życiu pod względem samopoczucia i nigdy nie czułam się tak źle. Było mi zimno, miałam problemy z koncentracją itp. A nie była to bynajmniej dieta odchudzająca tylko "zdrowa".
Przechodząc jednak do bardziej konkretnych wniosków. Dziś tylko część pierwsza.

Wniosek 1. Słodycze nie są powodem tycia. Nie ma nic złego w czekoladzie, nutelli, ani w krówkach. Trzeba je tylko jakoś logicznie rozmieścić w jadłospisie. Ok - są to tzw. puste kalorie, ale to nie prawda, ze po zjedzeniu połówki tabliczki czekolady będziemy zaraz głodni. Ja czekoladę spokojnie mogę traktować jako posiłek, który przynajmniej czasami jest bardziej wskazany niż typowy. Kiedy mam zamiar pracować umysłowo w dużej ilości i co więcej szybko i efektywnie (a przy tym nie jest to praca "mięśniami" tylko siedzenie na krześle w czytelni) nijak nie mogę obciążać żołądka białkiem, przez które brzuch co prawda będzie całkiem napełniony, ale jednocześnie i on i mózg będą ociężałe, próbując strawić trudne białkowe enzymy. Czasem cukier prosty rozpuszczony w tłuszczu to właśnie to czego nasz organizm potrzebuje. Głównie mózg.
Z jednym jednak zastrzeżeniem. Nie ryzykowała bym dużej ilości słodyczy w późnych porach dla kogoś kto chce schudnąć lub bardzo zależy mu aby nie utyć choćby grama.
Na podstawie wieloletnich doświadczeń jestem w stanie zapewnić, że zjedzenie nawet całej czekolady w ramach drugiego śniadania, przy umiarkowanym obiedzie i małej kolacji nikogo nie utuczy. Organizm te składniki po prostu zużyje.
Czekolada nie jest również pod względem witamin i mikroelementów mniej zdrowa niż biała pszenna faszerowana chemią bułka z topionym serkiem. Wręcz przeciwnie. Nie jest też dużo mniej wartościowa niż popularne szybie obiady typu makaron (biały) z masłem i cukrem itp.
Nie zaobserwowałam również u siebie żadnych, ale to żadnych, negatywnych skutków jedzenia słodyczy na proces trawienia.
Co więcej - jeżeli reszta posiłków to pełne ziarno, owoce, warzywa i zdrowe białko jeden posiłek w pełni cukrowy bez wielu wartości odżywczych nikomu nie zaszkodzi.
Zakładam jednak, że powyższa wypowiedz dotyczy tylko nazwijmy to "normalnych słodyczy" - czekolady, krówek , trufli, nutelli itp. Podejrzewam, że w przypadku jakiś mocno chemicznych dziwnych słodkości (np. tych tanich smarowideł kanapkowych, pianek i niektórych dziwacznych batoników albo lodów to nie zadziała tak dobrze. Ja na szczęście ich nie lubię.



Wniosek 2. Jednym z najbardziej szkodliwych i nieprawdziwych stwierdzeń jakie można znaleźć w książkach o zdrowym żywieniu (i w opinii wielu dietetyków) jest to, że w diecie odchudzającej bezwzględnie należy unikać tłuszczu pochodzenia zwierzęcego takiego jak masło, śmietana tłuste mleko, ser itp. Jedyny dopuszczalny tłuszcz to oliwa lub olej, który jest zdrowszy niż np. masło.
Z tym co zauważyłam u siebie to jedna z najbardziej nie działających teorii dietetycznych. Nasz organizm do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje tłuszczu. Potrzebuje go by przyswoić niektóre substancje i witaminy, żeby prawidłowo prowadzić gospodarkę hormonalną, wreszcie by poprawnie trawić. Co więcej - jedzenie tłuszczu ma tylko dość daleki związek z jego odkładaniem się w postaci tkanki tłuszczowej. Prędzej utyjemy od zbyt dużej dawki złożonych węglowodanów czyszczonych (np. wspomnianej białej buły) niż od tłustszego o 1% mleka mleka, czy śmietany na pierogach.
Poza tym - nie chcecie zobaczyć jak wygląda skóra której bardzo brakuje lipidów.
A co do masła i oliwy i takich tam. Nie wiem jak jest z margaryną i innymi utwardzanymi tłuszczami bo nie jem ich od niepamiętnych czasów, ale z mojego doświadczenia wynika, że jeżeli chodzi o tłuszcz poddany obróbce termicznej - smażeniu, pieczeniu, rozpuszczeniu - nie ma żadnej różnicy zdrowotnej pomiędzy masłem a olejem, jeżeli chodzi o smak, zapach, konsystencje, łatwo strawność (i moje ogólne odczucia) masło jest lepsze. Oliwy i oleje mają sens w formie nie podgrzanej, najlepiej tłoczonej na zimno, przy krótkim czasie przechowywania. W ten sposób mają bowiem w składzie tłuszcze z rodziny omega (3,6,9), które na prawdę są nam potrzebne (usprawniają metabolizm, pracę mózgu, serca, działają korzystnie na skórę).
Większość z nich ginie jednak (jako oliwa) przy choćby niewielkim podgrzaniu. Łatwiej je zachować w nasionach.

Wniosek 3 . Kolacja - moje najnowsze pole do badań. Mam to szczęście, ze mój organizm jest co prawda bardzo żarłoczny, ale głównie rano. Im później tym mniej organizm domaga się jedzenia. Zimą - kiedy słońce zachodzi wcześnie - nie jestem w stanie wyobrazić sobie jedzenia po 18. Latem gdy słońce przestaje działać później, ten czas przesuwa się do jakiejś 19-20.
Tak to działa jeżeli jem w sposób normalny. Są jednak takie sytuacje jak obecna, że wracam do domu po 19 i jestem dość mocno głodna, a posiłek trzeba dopiero zrobić. Musze coś zjeść i nie może być to coś malutkiego. Jakaś mała przegryzka jak przy posiłkach jedzonych w trybie normalnym.
Naczytałam się w mądrych pismach, że żeby nie utyć i tak dalej na kolacje należy jeść wyłącznie białko. Jadłam wiec jajka, twaróg, serek wiejski, fasolę. I ostatnie kilka wieczorów przypłaciłam totalnym brakiem energii, sennością, wzdęciami, bólem brzucha, głowy itp. Nie wiem czy utyłam, ale potrafiłam obudzić się jeszcze z nieprzyjemnym uczuciem pełnego brzucha.
Być może jeżeli kogoś dręczy okropny, ssący głód na wieczór, to białko pomoże mu się "zapchać. Ale na pewno nie pomoże dostarczyć energii, a jeszcze tą którą człowiek ma zabieże na trawienie. Białko jest bowiem do strawienia strasznie ciężkie.
Kolacja musi być więc przede wszystkim lekka i łatwostrawna. Żadnego smażenia. żadnych większych ilości białka i rzeczy tłustych (nawet orzeszków i nasion). W moim przypadku nie najlepiej też sprawdzają się węglowodany złożone - kasze, makarony, pieczywo, płatki. Prawdę mówiąc nie wiem dlaczego ale po prostu po takiej kolacji tyje.
Najlepsze są owoce - w rozsądnych dawkach. Mają cukier bez tłuszczu, który szybko się wchłonie dostarczając energii, a jednocześnie zdąży się zużyć i strawić do pójścia spać.
Rozsądnym kompromisem na moje kolacje jest jogurt, maślanka, kefir, serek wiejski i spora ilość owoców i/lub warzyw. Surowych lub gotowanych - najlepiej na parze albo krótko podgotowanych(bez tłuszczu, majonezu czy innych ciężkawych sosów - ewentualnie z małą ilością masła). Dobrze spisują się też warzywne lub owocowe zupy (bez makaronów, ryżu itp.) albo ciepłe mleko, budyń (najleniwiej domowy), kakao.

A teraz truizm. Na wszystkie zagadnienia związane z dobrym metabolizmem (i nie tyciem) pomaga sport. Niestety ja dopiero po czasie i po poważnej kontuzji dowiedziałam się jak z tego dobrodziejstwa prawidłowo korzystać. Sport można uprawiać zarówno rano jak i wieczorem. W obu przypadkach przynosi dobre, choć lekko odmienne rezultaty. Można też rano i wieczorem w różnych proporcjach. Ale !
Po pierwsze - zróbmy sobie jeden dzień przerwy. Dzień na regeneracje. Brak przerwy był chyba w moim przypadku jednym z dwóch głównych problemów.
Po drugie - Zarówno dla wyglądu jak i dla zdrowia nie można uprawiać co dziennie tego samego typu sportu. Nie można np. 6 dni w tygodniu wyłącznie biegać. Nasze stawy, kości i mięśnie nie poradzą sobie z tym aby codziennie kazać im wysilać ten sam element (u mnie codzienne bieganie doprowadziło do zmęczeniowego złamania kości śródstopia). Sport należy uprawiać naprzemiennie. Więc jeżeli pragniemy treningu niemal co dzień to np. 3 dni biegania, jeden jazdy na rowerze., jeden pływania a ostatni joga aerobik, gimnastyka, balet, taniec czy cokolwiek co kto lubi.

Ostatnie  (prawie)- picie. To tez rzecz, którą kiedyś udało mi się zaniedbać. Konsekwencje były kiepskie i to nie tylko dla wagi. Po pierwsze - skóra. Bardzo przesuszona skóra to rzecz której wbrew zapewnieniom reklam nie załatwi krem. Po drugie - trawienie. Do poprawnego trawienia potrzebujemy płynów i basta. Inaczej organizm sobie nie poradzi z jedzeniem. No i bez wody nie schudniemy. Nie do końca wiem dlaczego - kiedyś dużo o tym czytałam i to dość skomplikowane zagadnienie którego nie podejmuje się wyjaśnić. 

I przede wszystkim - nie należy jeść rzeczy których się nie lubi, a nawet tych które są znośne albo takie sobie tylko dlatego, że są zdrowe albo mało kaloryczne albo pomagają schudnąć. To nie zadziała. Jedzenie ma przede wszystkim sprawiać przyjemność. Ma być zabawą, ucztą, szczęściem. Jeżeli zjemy coś na co nie mieliśmy ochoty będziemy smutni i zawiedzeni, a co więcej i tak będziemy dalej poszukiwać czegoś co zaspokoi nasz apetyt. Pewnie i tak to zjemy, a nawet jeżeli nie - bo jesteśmy na twardej diecie - to i tak przez kilka godzin nasz umysł będzie krążył wokół tego tematu. Jedzenie trzeba lubić :) Wtedy ono polubi nas.


*dobrze - muszę jeszcze coś dopisać. Dietetyk. To na prawdę był dobry specjalista, który znał się na swoim fachu. Przynajmniej w większości. Mojego znajomego w niecałe pół roku odchudzi o 25 kg. Zdrowo, na stałe i z pełnym brzuchem. Na mnie ta sama wiedza podziałała kiepsko.

21 komentarzy:

  1. zgadzam sie z kazdym napisanem tutaj przez Ciebie slowem. i mowie to z pelna odpowiedzialnoscia, bo wiem to z wlasnego doswiadczenia :-) madrze piszesz, no! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Zaznaczyłabym jeszcze, że również co do kolacji każdy reaguje inaczej i tak np. ja nie tyję i czuję się dobrze jedząc wieczorem choćby makaron czy kanapki.

      Usuń
    2. Ja też tego nie rozumiem.

      Usuń
  3. Mi na wieczorne zmęczenie mega dobrze robi ciepłe mleko. Zdarza mi się nie jeść nic po 16, a wieczorem pójść na aerobik i przeżyć nie czując głodu ani nadzwyczajnego zmęczenia. Inna sprawa, że może po prostu już tak się przyzwyczaiłam i bardziej sama sobie to wmawiam.
    Odkąd uprawiam sport w większej ilości-przybrałam.
    Co do tłuszczy- na maśle podobno nie można smażyć, bo wydzielają się z niego jakieś szkodliwe substancje, przypala się itp. Ja smażę na klarowanym. Jest najpyszniejszym tłuszczem do dosłownie wszystkiego, zgodzę się.
    A co do jedzenia słodyczy: wiem, że to nie jest odpowiednie miejsce, ale przytoczę mój dzisiejszy jadłospis (bez pomijania niczego): wytrawne gofry z dodatkami, które można zobaczyć u mnie na fotkach, później duży jogurt naturalny z garstką mieszanki studenckiej. Zaczęło się nieźle. Później: łyżka masła orzechowego, rządek czekolady marcepanowej, jakieś pół dużego słoika nutelli wyjedzone łyżeczką i popite szklanką mleka. Na koniec zagryzione cheeriosami prosto z opakowania w nieznanej ilości.
    Dzień zwieńczyłam piękną kolacją w postaci wafla ryżowego z resztą porannej ryby.
    Pozdrawiam ;) i naprawdę- wybacz mi ten komentarz, ale bardzo dobrze czytało się ten post i poczułam potrzebę wywalenia tego z siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ogólnie rzadko smażę, a jeżeli już to w 90% na suchej patelni (jak placki na przykład) albo coś raczej na niej duszę w wodzie lub własnym sosie (jak warzywa). Jak mam użyć masła do naleśników to wolę je usmażyć suche i tym masłem polać (roztopić na nich). Tak samo z warzywami. Wyjątkiem chyba jest tradycyjna bułka tarta, której używam do kalafiora/ fasolki/pierogów leniwych, którą na maśle zasmażam i jest zbyt dobra żeby była szkodliwa.

      Co do słodyczy, wiesz....ja też napisałam żeby z nimi nie przesadzać ;)Mi zdarza się co prawda zjeść i słoik nutelli, ale nazwała bym to sytuacją mocno wyjątkową - np. w sesji jak się uczę, albo mam dwa dni na napisanie artykułu. Do tego zwykle starałam się takie rzeczy "wybiegać". Godzina biegania to więcej straconych kalorii niż ma pół słoika nutelli.

      Usuń
  4. kupiuję, wklejam do worda i drukuję, bo długie posty to lubię, ale na papierze ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z tym, co napisałaś :) A tak powiem, że ja czasem jem naprawdę duże kolacje, gdyż są to nawet i obiadokolacje około 20, i żyję, nie tyję, mam się dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego na wstępie napisałam - biochemia każdego jest różna. Ja jestem jedną z tych osób które są głodne rano. Wstaje - jem śniadanie na 400 czasem nawet 500 kcal, a za 2 godziny czuje że fajnie byłoby coś zjeść, po 3 zwyczajnie jestem wygłodniała i moje drugie śniadanie jest wielkości dużego obiadu. Potem jem już mniej. Bardzo rzadko bywam głodna wieczorem - musiała bym się przegłodzić przez pół dnia. Nie umiałabym zjeść obiadu na noc. Zakładam, że w ten sposób mój organizm komunikuje, że on wtedy już bardzo kiepsko trawi i nie należy go przemęczać. Ludzie się od siebie bardzo różnią i dopiero test na sobie pokazuje co jest zdrowe a co nie.
      Wspomniany dietetyk, który ułożył mi dietę, na prawdę znał się na rzeczy. Mojego znajomego, który akurat miał problemy z nadwagą, potrafił odchudzić w pół roku o 25 kg, zdrowo i na stałe. Natomiast cóż - te same prawidła w moim wypadku nie zadziałały i zaszkodziły.

      Usuń
  6. Zgadzam się z większością rzeczy, które tu napisałaś, ale nie ze wszystkimi, bo jak sama stwierdziłaś, każdy organizm reaguje inaczej ;)
    Moje ciało ma inne troszeczkę upodobania.
    Ale ogólnie rzecz biorąc: dobrze piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
  7. świetny post, super napisane :) zgadzam się oczywiście, że każdy organizm reaguje inaczej i nie należy patrzeć na kogoś, że on to zje i jest szczupły to i ja tak będę, tylko trzeba dostosować wszystko do swojego organizmu :) ja zwykle na kolację nie jem słodkości, jakoś nie lubię i nie mam wtedy ochoty, za to w ciągu dnia ich więcej :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Duży chaos i duzo literówek. Nie umiem nie zrobić błędów za pierwszym pisaniem. A co do słodkości na wieczór - też ich nie jem. Nie zjadła bym wieczorem czekolady czy ciasta, ale około 19-20 jabłko, albo miseczka truskawek to jest to czego potrzebuje.

      Usuń
  8. hmm, najważniejsze to znaleźc swój indywidualny i dogodny sposób odżywiania :)
    ja mam chyba trochę inny :)
    u mnie np. na kolację jogurty, owoce (chociaż te czasem wcinam po kolacji) odpadają, bo po takim węglowodanowym szaleństwie koszmarnie cukier skacze, a poza tym jestem po prostu głodna.

    z tym tyciem od słodyczy chodzi też trochę o to, że składają się one i z tłuszczu i z cukrów, czyli dwóch podstawowych źródeł energii, dla niektórych organizmów jest tej energii za dużo, więc jej nadmiar odkłada się w tkance tłuszczowej.
    zresztą generalnie sporo osób tyje na łączeniu węglowodanów z tłuszczami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie jesteś tą szczęściarą, dla których opracowuje się klasyczne zasady zdrowego żywienia. Które u mnie niestety nie działają.

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy organizm jest inny jako dzisiejsze przesłanie.To co dobre dla mnie niekoniecznie jest dobre dla Ciebie.Jeśli tego nie zrozumiemy to bieda dla ciała.Ale również takie,że organizm naprawdę wiele przetrzyma i dużo przeżyje.

      Dziękuje Elin. Można sobie przypomnieć czytając,że to nasze własne upodobania są najważniejsze,a nie to co Nam inni sugerują :)

      Usuń
    2. To tak po tej całej dyskusji o zaburzeniach odżywiania jeszcze....

      Usuń
  10. długiee ,ale przeczytałam i zupełnie się z tobą zgadzam ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Zgadzam się z tobą, ale nie dodałaś tego ze z przetworów owocowych bardzo dietetyczne są sorbety. Nie chciałam wierzyc, ale ostatnio w skelpei wziełam pudełko sorbetu cytrynowego z grycana i nie dosć ze nie ma ani laktozy ani glutenu , to jeszcze wychodzi 80 kcal na 100ml :P do tego tylko dorzucic swieze owoce i deser jak sie patrzy - a na pewno zdrowszy niz ciasta z kremem / batoniki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie napisałam tu jeszcze o wielu rzeczy, które kołaczą mi się gdzieś po głowie. Ale ten wpis nie mógł mieć 15 stron. Komu chciało by się to czytać ? Poza tym - napisałam to co koniecznie musiałam, albo było dla mnie aktualne. Trochę chwilowo nie mam czasu na więcej.

      Co do sorbetów. Nie wiem - nie wypowiadam się - bo się nie znam. Nie jestem wielką fanką kupnych sorbetów. Więc ich nie jem. W ogóle lody to nie jest mój ulubiony gatunek słodyczy.

      Są takie mrożone deserki sprzedają je czasem w Polo market, albo niektórych hipermarketach i sklepach ze zdrową żywnością nazywają się bolero i są na pewno truskawkowe i o smaku owoców leśnych. To takie mrożone zmiksowane owoce. To ma dopiero mało kalorii, jest zdrowe i bardzo smaczne, chociaż trudno dostępne. Nauczyłam się je jeść w wegańskich czasach.

      A z lodów chyba najbardziej lubię po prostu mrożone maliny zmiksowane z jogurtem i miodem.

      Usuń
  12. No po prostu trafiłaś w sedno !!! Dobrze napisane, z wieloma rzeczami tutaj mam podobnie, nie świruję na punkcie jedzenia. Jem to co lubię, zdrowo, w rozsądnych ilościach, wpadają malutkie słodycze i na tym wszystkim spokojnie sobie chudnę. A co jest moim sprzymierzeńcem? Różne odmiany sportu i aktywności okołodomowej, gorąco pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń