wtorek, 7 maja 2013

Bób-burger - subiektywna recenzja

Moaburger

W ramach mojej małej majowej akcji poszukiwania „mięsa które wyrosło z ziemi” weszłam również do prawdziwej świątyni najprawdziwszego mięsa - odważna niczym Indiana Jones.
Moaburger to ponoć miejsce, które słynie z najlepszych hamburgerów w Krakowie. Można tam dostać bułkę z kotletem, który zawiera nawet do pół kilo zwierzęcia. Jeżeli to kogoś bawi, rzecz jasna.


Z listy zawieszonej nad barem wynikało jednak, że w świątyni mięsa i kotleta wykonuje się burgery z:
 - kurczaka
 - świni
 - krowy
 - z marchewki
 - i dzieci

(lista dań podzielona jest na rozdziały – przy każdej grupie znajduje się obrazek produktu który ją symbolizuje)

 Zgodnie z naszymi preferencjami w weekend wybraliśmy marchewkę


*
W ramach burgerów oznaczonych marchewką mieliśmy do wyboru 2 typy bułek - burgera z kotletem z bobu i humusem (oraz sosami i masą warzyw) oraz z serem kozim (sosami i masą warzyw).
W ramach testu zdecydowaliśmy się na bób, jako istotę bliższą marchwi (zgodnie z zapewnieniami nie smażony na tłuszczu zwierzęcym).

*
Na zamówionego Bób-burgera czekaliśmy niespecjalnie długo, machając otrzymaną w ramach numerka drewnianą łyżką. Czas umilaliśmy sobie czytaniem umieszczonych na ścianach opisów wielkich strusiów moa. Strusie moa były duże i zostały pożarte przez aborygenów (wyginęły). Wegetariańska intuicja podpowiadała mi wiele przyczyn dla których można urządzać w ten sposób wnętrza restauracji, ale prawda jest taka, że Wielkie ptaki moa miały chyba symbolizować wielkość serwowanych tam burgerów.
*

 Zamówiony burger był dobry. W skali od 1 do 10 (gdzie 10 ma „wołowinka” z Norenów) dostałby co najmniej 6.
Niemniej jednak ja chyba całkiem nie pamiętam smaku tradycyjnego hamburgera i trudno mi się do niego odnieść w odpowiedni sposób. Przypinał raczej nieźle skomponowaną kanapkę. Nie wiele jednak lepszą czy gorszą od kanapki jaką często jem na 2 śniadanie - dużo warzyw, sosy i białkowa wkładka.


 *
(uwaga - teraz będę się "czepiać")

Z rzeczy na które nie sposób nie zwrócić uwagi to fakt, że koszt Bób-kanapki to 18 zł. Była to również średnia cena innych burgerów. Dodatkowo, być może ktoś mniej będący mną, mógłby się takim burgerem najeść. Ja niestety Bób-burgera mogłam uznać jedynie za przekąskę. W restauracji nie uwzględniono prawdopodobnie, że wartość kaloryczna 300 gram zwierzęcia nie odpowiada wartości 300 gram bobu. Nie oni pierwsi i nie ostatni.

*
Podsumowując, muszę przede wszystkim stwierdzić, że bardzo się cieszę, że spróbowałam. Czasem bowiem bywa i tak, że zanim wybiorę się do ciekawiącej mnie restauracji ona już znika z mapy Krakowa. Niełatwo mi znaleźć czas na sprawdzanie nowych miejsc. Jeżeli jednak chodzi o Moaburgera ten jeden raz chyba mi jednak wystarczy. Po zastanowieniu stwierdzam, że wolę raczej świątynie prawdziwej marchwi niż autentycznego stejka.
 

4 komentarze:

  1. Swoją drogą dzięki za recenzję, nigdy nie wiadomo czy mną nie rzuci do Krakowa, będę wiedziała, że można pójść, szczególnie, że uwielbiam kanapki, ale w takich miejscach 'na mieście' obawiam się je kupować, a może zwyczajnie nie potrzebuję? W każdym razie nie kuszą mnie.

    A co do tego, że nie nadążasz za zwiedzaniem krakowskich lokali, bo znikają z mapy - to dobrze. Skoro znikają, to nie były chyba warte odwiedzin, nie? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. o proszę! ja jestem burgerowym weteranem, a z bobu nie jadłam! jak to możliwe?
    odwiedzam z kolegą co namniej jedną slowfoodową warszawską burgerownię w tygodniu, mamy plan przed naszymi wakacjami (bardzo z burgerami związanymi) odwiedzić wszystkie. tylko kurcze coraz więcej ich się robi, a mi coraz bardziej grozi bankructwo ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Początkiem wpisu się przeraziłam... i nadal się przerażam. Chyba samo to odstraszyłoby mnie do zjedzenia czegoś w tej restauracji. Czarny humor, nigdy zły? Może. Ale ja bym chyba nie poczuła tego humoru i czułabym się niekomfortowo.
    Fajnie, że robisz te recenzje. Odwiedzając Kraków już będę wiedzieć gdzie wstępować, a gdzie nie :) Restauracja Norenów definitywnie jest na liście jako pierwsza!

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja myślałam, że wybraliście te z dzieci ;)
    Zazdroszczę tylu miejsc do zjedzenia na mieście. Na moim dzikim wschodzie nie ma ani jednej wege knajpy ;/

    OdpowiedzUsuń