Ostatni weekend "długiego weekendu" spędziłam m.in. na zwiedzaniu "mięsnych przystanków wegetarianina". Na pierwszy rzut poszło moje ulubione, sąsiedzkie "Pod Norenami".
W ten sposób rozpoczynam cykl recenzji "Elin na tropie mięsa, które wyrosło z ziemi"
***
Kilka miesięcy temu, zaraz obok mojego domu, otworzyli trzecią już restaurację dla wegetarian. W ten sposób Krupnicza w Krakowie stała się małym zagłębiem wegetariańskiej kuchni.
O ile jednak „Wega” to raczej bar szybkiej obsługi, a „Karma” to droga i bardzo hipsterska knajpka z nienajlepszym jedzeniem (zaznaczam, że to recenzja subiektywna), o tyle Noreny spełniają marzenia.
*
Kilka lat temu znajomy opowiadał mi o europejskim misjonarzu-podróżniku, który w trakcie podróży dotarł na Wschód. Pewnego dnia przyjęto go w położonym w górach klasztorze buddyjskim. Tam mniszki, goszcząc przybysza, podały mu najdoskonalsze w świcie pieczoną „kaczkę”, „wołowinę” i inne mięsa. Szkopuł w tym, że mniszki były ortodoksyjnymi wegankami. Tak powstało moje małe marzenie o wegetariańskim „mięsie”, które nie smakuje kartonem.
Wegetarianka jestem od ponad 12 lat. Udało się :)
*
Na otwarcie restauracji „Pod Norenami” czekałam długo. To moja trasa „na Rynek” albo „na uczelnie”. Codziennie mijałam okno z orientalnym plakatem zapowiadającym „rychłe otwarcie”, a w menu „tradycyjne wegetariańskie sushi”. Obiekt moich westchnień. Sushi nigdy nie jadłam. Kiedy przestałam jeść mięso, w Polsce nie było go jeszcze prawie wcale.
*
O ile jednak „Wega” to raczej bar szybkiej obsługi, a „Karma” to droga i bardzo hipsterska knajpka z nienajlepszym jedzeniem (zaznaczam, że to recenzja subiektywna), o tyle Noreny spełniają marzenia.
*
Kilka lat temu znajomy opowiadał mi o europejskim misjonarzu-podróżniku, który w trakcie podróży dotarł na Wschód. Pewnego dnia przyjęto go w położonym w górach klasztorze buddyjskim. Tam mniszki, goszcząc przybysza, podały mu najdoskonalsze w świcie pieczoną „kaczkę”, „wołowinę” i inne mięsa. Szkopuł w tym, że mniszki były ortodoksyjnymi wegankami. Tak powstało moje małe marzenie o wegetariańskim „mięsie”, które nie smakuje kartonem.
Wegetarianka jestem od ponad 12 lat. Udało się :)
*
Na otwarcie restauracji „Pod Norenami” czekałam długo. To moja trasa „na Rynek” albo „na uczelnie”. Codziennie mijałam okno z orientalnym plakatem zapowiadającym „rychłe otwarcie”, a w menu „tradycyjne wegetariańskie sushi”. Obiekt moich westchnień. Sushi nigdy nie jadłam. Kiedy przestałam jeść mięso, w Polsce nie było go jeszcze prawie wcale.
*
Pod Norrenami byłam już 3 razy. Tradycyjnego wegetariańskiego Sushi jeszcze nie jadłam, natomiast ani razu się nie zawiodłam.
Kiedy byłam tam pierwszy raz - już w drugi dzień po otwarciu - jeszcze nie wiedziałam, że to restauracja „polskiej sławy kuchni azjatyckiej”. O tym dowiedziałam się dopiero po pierwszym obiedzie, kiedy zaczęłam szukać w sieci.
Na pierwszy raz wybrałam, polecaną przez przemiłą kelnerkę „wołowinę” w sosie czosnkowo-brokułowym. I było to najlepsze wytrawne danie jakie jadłam. Ponoć powiedziałam chłopakowi, ze mogłabym adoptować kucharza ;)
Dziś natomiast miałam okazje sprawdzić „wołowinę” w sosie kokosowym z zielonym pieprzem. I to było drugie najlepsze danie jakie jadłam. Spróbowałam też "kurczaka" w sezamie z sosem śliwkowym widocznego na zdjęciu wyżej.
Oglądaliście „Spirited Away”? Przez moment zastanawiałam się czy nie zachowuje się przy stoliku jak rodzice głównej bohaterki i czy za chwilę przez tajemnicze danie nie zamienię się w prosiaczka.
Zaryzykowałam. Warto było ;)
Kiedy byłam tam pierwszy raz - już w drugi dzień po otwarciu - jeszcze nie wiedziałam, że to restauracja „polskiej sławy kuchni azjatyckiej”. O tym dowiedziałam się dopiero po pierwszym obiedzie, kiedy zaczęłam szukać w sieci.
Na pierwszy raz wybrałam, polecaną przez przemiłą kelnerkę „wołowinę” w sosie czosnkowo-brokułowym. I było to najlepsze wytrawne danie jakie jadłam. Ponoć powiedziałam chłopakowi, ze mogłabym adoptować kucharza ;)
Dziś natomiast miałam okazje sprawdzić „wołowinę” w sosie kokosowym z zielonym pieprzem. I to było drugie najlepsze danie jakie jadłam. Spróbowałam też "kurczaka" w sezamie z sosem śliwkowym widocznego na zdjęciu wyżej.
Oglądaliście „Spirited Away”? Przez moment zastanawiałam się czy nie zachowuje się przy stoliku jak rodzice głównej bohaterki i czy za chwilę przez tajemnicze danie nie zamienię się w prosiaczka.
Zaryzykowałam. Warto było ;)
Na następny rzut idzie "mięso" w sosie" ostrygowym", czyli kolejny smak, którego nie znam. Ostrygi bez ostryg brzmią bardzo kusząco.
*
Cóż mogę napisać więc w ramach podsumowania ? Gdyby nie to, że obecnie w weekendy niełatwo znaleźć tam miejsce, jadłabym tam każdy sobotni obiad. Zapisałabym się na „kartę stałego klienta” gdyby tylko taką zechcieli wprowadzić. Około połowa dań jest wegańska, obecnie wszystkie wegetariańskie (na początku w karcie było kilka „mięs” bez cudzysłowów). W karcie jest „wołowina”, „kurczak”, „siekane mięso”, „tofu” i „boczek”. W sosie czosnkowym, „ostrygowym”, orzechowym i słodko-kwaśnym. Z kolendrą, zielonym pieprzem, sezamem albo liczi. Wybór wegetariańskiego sushi, zup i deserów. Ceny, choć od mojej pierwszej wizyty trochę wzrosły wcale nie są kosmiczne i spokojnie nadają się na kieszeń studenta. Przy drzwiach wita i żegna sympatyczna obsługa, a na zielonych kanapach przy oknie wygodnie się czyta książki.
****
Pierwsze zdjęcie pochodzi z oficjalnego profilu restauracji https://www.facebook.com/PodNorenami/
*
Cóż mogę napisać więc w ramach podsumowania ? Gdyby nie to, że obecnie w weekendy niełatwo znaleźć tam miejsce, jadłabym tam każdy sobotni obiad. Zapisałabym się na „kartę stałego klienta” gdyby tylko taką zechcieli wprowadzić. Około połowa dań jest wegańska, obecnie wszystkie wegetariańskie (na początku w karcie było kilka „mięs” bez cudzysłowów). W karcie jest „wołowina”, „kurczak”, „siekane mięso”, „tofu” i „boczek”. W sosie czosnkowym, „ostrygowym”, orzechowym i słodko-kwaśnym. Z kolendrą, zielonym pieprzem, sezamem albo liczi. Wybór wegetariańskiego sushi, zup i deserów. Ceny, choć od mojej pierwszej wizyty trochę wzrosły wcale nie są kosmiczne i spokojnie nadają się na kieszeń studenta. Przy drzwiach wita i żegna sympatyczna obsługa, a na zielonych kanapach przy oknie wygodnie się czyta książki.
****
Pierwsze zdjęcie pochodzi z oficjalnego profilu restauracji https://www.facebook.com/PodNorenami/
Na tą wołowinę w sosie kokosowym... wpadłabym!
OdpowiedzUsuńChyba już wiem, gdzie pójdę na obiad w tym tygodniu, między zajęciami :-)
OdpowiedzUsuńmnie średnio kręci mięsny smak, nie po to zostawałam wegetarianką :) z czego to robią, z sejtanu?
OdpowiedzUsuńJa miałam takie podejście przez jakieś pierwsze....10 lat. Potem wszelkie sojowe przetwory zaczęły mnie ciekawić z równie dużym zaangażowane co egzotyczne owoce i ciekawe mleka np. orzechowe. Jeżeli mogę poznać nowy smak, coś ciekawego i pysznego, a przy tym w pełni wegetariańskiego to...czemu nie ?
UsuńDobrze że adoptować, a nie zamienić chłopaka na kucharza ;).
OdpowiedzUsuńZ czego robią tam takiego "kurczaka", albo taką "wołowinę"? Jestem bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuńZamiast kucharza, zaadoptuj mnie :) brak mi takich restauracji! U mnie nie ma nic, a nic takiego fajnego. A dla Krakowa, dla takich miejsc, dla Elinowego towarzystwa i Elinowej owsianki, oj, byłoby warto :)
Lubię sposób, w jaki opisujesz jedzenie - czy to różowe owsianki, czy bezmięsne mięso. Lubię Cię czytać :)
OdpowiedzUsuńJa chyba po prostu lubię jedzenie ;)
UsuńŻe też u mnie nie ma takiego miejsca:( Same opisy powodują, że ślinka cieknie, więc dobrze, że nie dodałaś więcej zdjęć!
OdpowiedzUsuńOby tylko nie podnieśli cen!
OdpowiedzUsuńSpory błąd! W Krakowie mamy o wiele więcej knajpek z jedzeniem tylko i wyłącznie wegetariańskim, a nawet tylko wegańskim! Wspomniałaś o 3, natomiast typowym zagłębiem wege jedzenia jest właściwie Kazimierz. Momo, Spółdzielnia, Ro (w którym jest również menu stricte witariańskie) i kila innych. Trzeba eksplorować trochę miasto;-)
OdpowiedzUsuńMieszkam tu ponad 6 lat i czasem zdaje mi się ze znam chyba wszystkie wegetariańskie knajpki w Krakowie ;)Wyeksploatowałam Kazimierz do cna (łącznie z momo i spółdzielnią) i nadal osobiście uważam, ze Noreny są numerem 1.
UsuńW Momo żeby się najeść trzeba zostawić około 40 zł (zupa, deser, 2 danie bo porcyjki są maleńkie), w spółdzielni podobnie. Ich wystrój jest może bardzo "eko" ale obiektywnie pozostawia wiele do życzenia. No a kuchnia witariańska to już sprawa indywidualna - dla mnie nie stanowi to jakiejś wielkiej zalety jedzenia.